Welcome, welcome, welcome...
Jak już pisać o wszystkim to o wszystkim. Szczerze mówiąc, nie ogarniam, po co się ograniczać? Po co przyczepiać etykietki nie tylko blogom, ale ludziom także... Tak czy owak ta notka chyba nie ma być o tym, so...
Święta zbliżają się wielkimi krokami, przygotowania idą pełną parą, pieczenie pierników i te sprawy... ale też mamy masę wolnego czasu, który dobrze byłoby wykorzystać w bardziej przydatny sposób niż wpatrując się w ekran komputera. Może aktualnie nie jestem tego dobrym przykładem, skoro to czytacie, ale przecież dzień jeszcze się nie skończył. Tak więc mam dla was małą propozycję, a mianowicie książkę, która jest jedną z lepszych, jakie w życiu czytałam. Obie ją zresztą uwielbiamy i gdyby nie fakt, że mam mnóstwo innych książkowych zaległości, chętnie przeczytałabym ją jeszcze raz.
No, ale nie przedłużając więcej, gwoździem programu jest Gwiazd naszych wina Johna Greena. Nie chcę zdradzać całej fabuły, bo jaka byłaby przyjemność z czytania, gdybym całą fabułę przedstawiła w jednej notce... Choć i tak nie da się tego zrobić. To po prostu trzeba przeżyć, zobaczyć na własne oczy. Ogólnie książka opowiada o... Kurde. Jakby to napisać, żeby nie zdradzić za dużo?
Jest ona o... Dziewczynie. Która nie jest zwykłą, przeciętną nastolatką, choć na pewno chciałaby nią być. Jest jednak chora na raka i przez to jej życie jak najbardziej nie jest normalne. Nie chodzi do szkoły, nie ma przyjaciół i na dodatek wszędzie musi taszczyć ze sobą butlę z tlenem. Żyje ze świadomością, że każdy dzień może być jej ostatnim. Wszystko nabiera jednak kolorów, kiedy na spotkaniu grupy wsparcia poznaje... pewną osobę! Więcej nie zdradzę, choć byście błagali! No już, lecieć do biblioteki i wypożyczać!
A tak bardziej od siebie... książka jest zarówno zabawna jak i wzruszająca. Naszprycowana mnóstwem cytatów, które głęboko zapadają w pamięć. Wciągająca i niesamowita, o dość trudnej do poruszenia tematyce, zwłaszcza jak na literaturę młodzieżową, choć na mój gust i dorośli mogliby ją przeczytać. Nie wiem czemu, ale ta książka jest mi szczególnie bliska. Pozostawiła wprawdzie pewien niedosyt, smutek, a nawet jakiś rodzaj pustki. Przez dłuższy czas nie mogłam wyjść z szoku i żałowałam, że przeczytałam ją tak szybko. Iii radzę sięgnąć po nią jak najszybciej, bo w przyszłym roku jakoś w czerwcu wychodzi film!
Jest jednak jeszcze jedna część tej już i tak obszernej notki... Jak widać w nagłówku, obie trochę... zajmujemy się różnymi robótkami ręcznymi... God, jak to brzmi. Dobra, chodzi o to, że ja jestem trochę taką fangirl, Ewelina może ciut mniej... Tak czy owak jak już zbliżają się święta to trzeba było pomyśleć o prezentach... No i wykombinowałam coś, co bezpośrednio tyczy się tej właśnie książki.
Werble proszę:
Małe wtrącenie Eweliny: Aaaaaaaaaaa! Te wisiorki są genialne! Jeśli macie cykora, że Waszej przyjaciółce nie spodobałoby się coś takiego, to możecie wyluzować. Mi się bardzo podobają. Chyba każdy, kto czytał "Gwiazd naszych wina" chciałby dostać coś z tym motywem.
Nie wiem, czy dobrze to widać, ale są to chmurki zrobione z modeliny Fimo. Napisy zrobiłam zwykłą farbą akrylową i zawiesiłam na rzemykach. Na zdjęciu jeszcze przed polakierowaniem, ale z tego co wiem to lakierowane były takim... lakierem do samochodów. Nic nie mówcie. Do tej ostatniej części wykorzystałam dziadka.
No, to by było na razie tyle!
Weesooołyyych Świąąąttt!
0 komentarze:
Prześlij komentarz